piątek, 10 sierpnia 2012

My się dzisiaj tu bawimy, my chłopacy i dziewczyny


Wróciliśmy...Minął kolejny rok, kolejny off za nami...
W tym roku postanowiłem wyjść lekko przed szereg, być o krok przed wszystkimi, pierwszy po piwo i we wszystkich kolejkach - przyjechaliśmy już w
czwartek. Zaczęło się lekkim falstartem, Matthew Herbert i jego "Rok z życia świni" można potraktować chyba tylko jako ciekawostkę, nawet bardziej teatralną niż muzyczną. Świnia się rodzi, świnia żyje, świnię zarzynają i zjadają - to wszystko przyrządzone w sosie z ciężkiej elektroniki. Dobra, idziemy dalej. Przenosimy się do Hipnozy gdzie już w sposób dużo przyjemniejszy oddajemy się koncertom Sleep Party People i Nilsa Frahma. Niektórzy śpią, niektórzy piją alkohole, wszyscy się relaksują. Wracamy na pole późną nocą, zdaje się, że to była taksówka, ale
mogłem coś pomieszać...


Piątek wita nas upałem. Kto zna uczucie kaca połączonego ze śpiworowym zaduchem wie o czym mówię. Do 15 próbujemy wypoczywać na wiele różnych sposobów z musicalem Hair w tle. I w końcu ruszamy na festiwal: część zasadniczą. Znowu ulubione dylematy: czy stać czy siedzieć, czy piwo czy koncert, czy kolejka po kebab czy krshna food bez kolejki. Potem niepewność wyboru i na końcu okazuje się, że i tak nie byłeś na najważniejszym koncercie, bo akurat zrobiło ci się zimno i poszedłeś się przebrać. Czytając festiwalowe relacje z różnych źródeł dominują zachwyty, narzekamy w mniejszości. Większość jest przeświadczona o swoich dobrych wyborach, ale to chyba takie naturalnie ludzkie, że chcemy byś przeświadczeni, że akurat MY braliśmy udział w czymś najlepszym i niepowtarzalnym.
Proszę zwrócić uwagę na
nietuzinkowe szorty pianisty

Zaczynamy od Pauli i Karola. Jest jak zwykle niepowtarzalnie:) Chyba nawet wzruszamy się nieco z tego szczęścia:) Zaczynamy żyć festiwalem. Dość krótka wizyta na Nerwowych Wakacjach i za chwilę pierwsza (a może już nawet druga) bomba: Profesjonalizm. Mimo, że zaczyna padać, to jest to mocny deszcz z gatunku nieprzeszkadzających. Kto zna ten wie, kto nie zna niech posłucha, kto nie chce słuchać niech idzie spać!
Potem zaczynamy wędrówkę: po trochu Kurt Vile, Savages, Demdike Stare. Chromatics grał bardzo obiecująco, ale temperatura w namiocie zmusiła mnie do
ewakuacji. Niestety pogoda się psuje. Kaśkę Nosowską słuchamy ze strefy przy padającym deszczu ale jest całkiem miło muzycznie i towarzysko. Następnym punktem wieczoru jest krótki aczkolwiek bardzo ekspresyjny i emocjonalny koncert UL/KR w literackiej. Powoli pora, trudy wczorajszej nocy i miękkość sofy dają się we znaki. Ja paradoksalnie odżywam jeszcze na melancholii z udziałem Mazzy Star. Scena leśna ulubiona, przestało padać, przyjemne doznania....Na Metronomy siadamy już daleko i wygląda, że mamy dość. Spać...


Sobotnia pogoda znów szybko wygania nas z namiotów. Mimo to czuję się świetnie, energii mnóstwo, gotowi na nowe przygody! Po chwili jest już piękne sobotnie południe, atmosfera przyjacielsko rodzinna, kąpiel w stawach, pożywny krupnik dodaje sił. Mija nam słodko tak....
Nawet nie wiemy kiedy robi się popołudnie, po wszystkich obowiązkowych zabiegach na terenie pojawiamy się tuż przed 17stą. Na scenie
eksperymentalnej gra Daughn Gibons. Postawa sceniczna klasycznego lodołamacza serc, głos coś pomiędzy Elvisem a Nickiem Cave'em. Występ bardzo ciekawy, tuż obok mnie wśród publiczności Rojek z synkiem. Bezpośrednio po, idziemy na główną, gdzie swój koncert rozpoczyna Apteka, z nienawidzącym wszystko i wszystkich Kodymem, gościnnie Igorem Boxem i jeszcze dwójką gości. Jak zawsze porywają do tańca, dużo przeklinają, a nowe piosenki nawet nie nudzą. Piknik trwa... Dzwięki dobiegają do mnie głównie ze strefy...Powoli zaczyna się ściemniać, a przed nami jeszcze mnóstwo punktów obowiązkowych.

Nieśmiertelny

Zaczyna The Wedding Present i występ ich oceniam bardzo pozytywnie choć bez zaskoczeń i wielkich uniesień. Podobnie Thurston Moore - dużo ostrej gitary spod znaku Sonic Youth - koncertowo dużo ciężej niż z płyt. Naprawdę warto. Trochę szkoda House of Love, ale cóż...wybory, trudne wybory.
Zupełnie nie wiadomo kiedy dochodzi północ a z nią chyba najbardziej medialne wydarzenie tego festiwalu, czyli wiadomo: Iggy. Słyszałem i czytałem wiele skrajnych opinii w wielu dziedzinach tego występu, ale mnie kupili jak najbardziej. Nie spodziewałem się aż takiego show, warsztat muzyczny więcej niż poprawny, pełen profesjonalizm. Tym bardziej, że przed występem zamiast wielkich nadziei raczej miałem obawy.. coś w stylu: "Ile kasy dać dziadowi o zniszczonych nerkach" jak spiewał K. Tak czy inaczej było świetnie... Nasz festiwal tego dnia trwał jeszcze do 4 rano, ale nagranie na taśmie staje się coraz bardziej niewyraźne co uniemożliwia dalszą relację:)


...i potem



Na sąsiadujących zdjęciach transformacja
wokalisty Afrokolektywu. Najpierw...

Niedziela przywitała nas zbawiennym deszczem i chmurami. Dzięki temu o jakieś dwie godziny można było poleżeć dłużej. Jakieś dwie godziny..nie dłużej gdyż program dnia tradycyjnie napięty. Poranna wycieczka do reala (lub jak też słyszałem: riiila), śniadanie no i czas na krupnik. Niebo się rozjaśnia, twarze też i zaczyna się pikniku dzień ostatni. Jakoś nam się to udaje wszystko zgrać w czasie, że stawiamy się na koncercie Levity już o 15:35. Słońce mocno przygrzewa, niebo całkowicie niebieskie. Zaczyna się chyba najbardziej udany zestaw koncertów. Zaczyna Afrokolektyw - jak widać na załączonych obrazkach wokalista odrobił lekcję z Iggy Popa i przeszedł całkowitą wizualną trasformację. Koncert naprawdę porywający, zestaw hitów plus miła powierzchowność frontmana zagrały świetnie. A "kto ma dziecko niech da dziecko...I hyc o podłogę" zapamiętamy na dłużej:)

Potem siedzimy na paletach.. w tle całkiem przyjemna muzyka zespołu Fanfarlo. Chwilo trwaj...! dochodzi 18sta, przenosimy się do namiotu na koncert Ty Segall'a.

Ty Segall z gitarą wśród ludzi

Na zdjęciu uwieczniłem niecenzuralne
gesty jednego z uczestników koncertu

I znowu wieelkie wydarzenie. Muzyka bardzo energetyczna, piosenki z dużo większym wykopem niż na płytach. Ludzie świetnie się bawią, młyn pod sceną, w pewnym momencie Ty Segall niesiony z gitarą na rękach tłumu. Zaraz potem bardzo barwny występ bardzo osobliwego zespołu z Afryki:
Egzotyczni bracia z Afryki.
Solówka z gitarą na głowie
Group Doueh - etniczna muzyka czyli odpoczynek od gitarowych sprzężeń...Chwila przerwy - potem próbujemy wbić się na Kim Gordon, ale namiot pęka w szwach i po kilkunastu minutach nie łapiąc konwencji - odpuszczamy. Jest już ciemno, chwila po 22 jesteśmy znów w namiocie trójki.
Dość niewyraźne zdjęcie Connana
Mockasina. Nie przypominają
nieco Nirvany?
 Zaczyna grać Connan Mockasin i przynajmniej dla mnie - jak się później okazało - był taką ostatnią iskrą, takim nieformalnym zakończeniem. To coś nieokreślone w powietrzu, po co uczestniczy się w takich wydarzeniach, tu doświadczyłem...
Potem Stephen Malkmus - trochę zbyt pobieżnie...czas się kończy. No i Swans..wielkie nadzieje no i niestety wielkie prywatne rozczarowanie...Tego wieczoru akurat nie złapałem tej konwencji co udało mi się rok wcześniej. Położyłem się tylko na chwilę, gwiazdy świeciły, i....koniec.

Przygoda dobiegła końca. Bogatsi o nowe doświadczenia, naładowani emocjami, wracamy. Jestem przekonany, że w czasie tych kilku dni wydarzyło się więcej niż podczas niektórych całych jesienno-zimowych miesięcy. Ci się udało? to co najważniejsze i co właśnie stanowi o wyjątkowości tego czasu: towarzysze, koncerty (Connan, Ty, Iggy, Afro, Thurston, Mazzy Star, Profesjonalizm), pogoda (ducha). A także: woda w trzech stawach, krupnik (nie za dużo o tym krupniku?), zimne piwo w upalny dzień... Co się nie udało? Jak zwykle na pierwszym miejscu przeświadczenie, że za mało widziałem, zwłaszcza po północy..., tojtoje w południe, niekiedy natrętna inwigilacja, mało spektakularne zakończenie festiwalu w wykonaniu własnym, naprawdę drobiazgi... A ja już teraz chcę tam być znowu: za rok, za dwa, za dziesięć...
Oddaję głos do studia.

wtorek, 24 lipca 2012

Pociąg gotowy do odjazdu

Rzutem na taśmę, tuż przed północą, godziną zero i wielkim wybuchem chciałem podzielić się z Wami moimi muzycznymi nadziejami, możliwościami, szansami i ogólnie całym optymizmem jaki we mnie panuje i wybuchnie za jakiś tydzień z obkładem! Analizując setki razy festiwalową setlistę pierwsze co zawsze najbardziej boli to pokrywające się koncerty. I tak w tym roku jeśli chodzi o mnie to główne pojedynki stoczą:  
1. Thurston vs House of love - chyba Thurston górą
2. Battles vs ConnanMockasin - raczej wygra namiot tróki
3. Iggy vs Megafaun - bardzo polubiłem Megafaun, no ale niesety...
oraz kilka pojedynków w lżejszych wagach:)

Jeśli chodzi o największe oczekiwania no to poza powyższymi piątek na pewno będzie sentymentalny jak Mazzy Star i Death in Vegas. W zależności od kondycji i stopnia upojenia nie wykluczam też nocnych setów: Atari Teenage Riot, Andy Stott, Container o poranku (pamiętam w zeszłym roku fajnie się spało na oneohtrix point never:))
Sobota to zdecydowanie najsilniej obsadzony dzień. Na pewno Wedding Present, coś ostrzejszego: Pissed Jeans, Iceage, bardzo ciekawie może zagrać Shangaan Electro i Daughn Gibons. Niedziela to Ty Segall (świetna dopiero co wydana nowa płyta), Stephen Malkmus, eksperymenty Kim Gordon, no i formalne zakończenie festiwalu: Swans.


W osobnej kategorii znajdują się popołudniowe koncerty zespołów (zazwyczaj) polskich. Sierpniowe słońce aż parzy, dużo ciekawej muzyki, dużo chodzenia, czasem wszystko zbyt szybko. Tak więc w tym roku sprawdzeni pewniacy: po raz trzeci w tym roku Paula i Karol, po raz wtóry Profesjonalizm(czad!), Kristen, CKOD. Ciekawym eksperymentów Jacaszka, Kirk, Mordy - choć pora nie będzie odpowiednia, a w namiocie głośno i duszno:)
Poza tym jest jeszcze duża porcja kwestii nieprzewidywalnych pod względem muzycznym, a może przede wszystkim pozamuzycznym, które zawsze stanowią o niepowtarzalności i wyjątkowości tego czasu...


Oby humory dopisywały, pogoda wszystkiego nie popsuła, rowery były w wypożyczalni, trzy stawy chłodziły, samoloty nie spadały, a wódka tradycyjnie była zimna i pożywna!

czwartek, 5 lipca 2012

Lipcowy poranek


Czekaliśmy na wakacje i oto są!

http://paulaandkarol.bandcamp.com/track/july

Na jednym z koncertów zespołu, w którym miałem przyjemność uczestniczyć, wokalista zespołu, Karol, zapowiadając tą piosenkę zamarzył sobie, żeby tak wykonać ten utwór pierwszego lipca w Kijowie na stadionie, przy akompaniamencie gitary i tysięcy gardeł....niczym Maryla w 74tym ...... i polska reprezentacja piłkarska......ech......

poniedziałek, 25 czerwca 2012

lascate mi cantare sono un italiano

Łapiąc szybki oddech pomiędzy fazą ćwierćfinałową i półfinałową, tradycyjnie jak co roku podzielę się moimi typami co trzeba, co warto a co można zobaczyć na tegoroczym offie. Dodatkowo - w porównaniu do lat ubiegłych pojawiła się pozycja zielona wytłuszczona czyli w tłumaczeniu: TRZEBAzobaczyćPLUS. Oczywiście zdaję sobie sprawę - jak co roku - że życie w brutalny sposób zweryfikuje te ambitne plany, no ale cóż - trzeba cele mieć ambitne. Tak na marginesie, to przez te mistrzostwa utraciłem w ogóle kontrolę nad wszystkim, nie mam czasu na nic, dominuje czasochłonny schemat: praca-mecz lub praca-miasto-mecz. Co miłe, dotarło do mnie jak dużą rezerwą czasową dysponuję na co dzień i nieprawdą jest, że tylko dzieci i dzieci:) Przy okazji tradycyjnie pozdrawiam wszystkie niedawno urodzone, wkrótce urodzone oraz te o których jeszcze nic nie wiadomo, żeby rosły w siłę a nam żyło się jeszcze lepiej.

PS.a tytuł dzisiejszej wypowiedzi oczywiście odnosi się do wczorajszego spokoju Andrea Pirlo podczas serii rzutów karnych

wtorek, 8 maja 2012

Adéla ještě nevečeřela

Dzisiaj będzie kinowo, coś z cyklu off-cinema, a mianowicie chciałem się podzielić wrażeniami z pobytu na cieszyńskim przeglądzie filmowym: Kino na granicy, prezentującym filmy polskie, czeskie, słowackie, węgierskie nawet - zarówno filmy nowe jak i perły kina mające po kilkadziesiąt lat.
Przemierzając codziennie 30km dzielące Drogomyśl i Cieszyn, przepełniony wrażeniami i wspaniałą atmosferą dnia poprzedniego, przez 3 dni od godziny 10 rano oddawałem się przyjemności obcowania z kinem, filmami i miastem. Właśnie po pierwsze Cieszyn jako miasto - jak dla mnie idealnie nadaje się do tego typu wydarzeń. Drogi łączące Kino Piast i Teatr po stronie polskiej oraz kino Central po stronie czeskiej były celami nieustających, pieszych wędrówek ludności spragnionej wrażeń filmowych. Ja szczególnie upodobałem sobie miejsce gdzieś pośrodku, tuż nad Olzą, pewną gospodę gdzie za 4.70 po przeliczeniu, pyszny zimny, kuflowy Radegast na chwilę orzeźwiał:)
Głowa wolna od codzienności, ciemność i przyjemny kinowy chłód, a na zewnątrz upał i atmosfera wakacji...i jeszcze to pivo...
Miałem niebywałe szczęście, że z - w więszkości - losowo wybieranych filmów udało mi się obejrzeć jak dla mnie prawie same arcydzieła. Szczególnie zachwyciła mnie Szkoła Podstawowa i Na skraju lasu - Zdenka Sveraka (jestem w trakcie poznawania dalszych dzieł tego genialnego reżysera, scenarzysty i aktora i zachwyty nie mniejsze). Oprócz tego  Geniusz kompletnie nieznanego u nas Stefana Uhera, oraz Poupata (Pąki) Zdenka Jiráska - komedie, często podszyte dramatem... skłaniające do śmiechu ale i do łez...Kino ambitne, ale bez przesady..
Jakoś z początkiem wieku czułem lekki przesyt nowego kina czeskiego. Obecnie odkrywam je na nowo, z uwzględnieniem tzw. Czechosłowackiej nowej fali - filmów często zapomnianych ale genialnych...
wieeelka przygoda...

PS. Uściski i podzięki dla Ani, Roberta i tajemniczej rączki za sielską atmosferę (tylko szkoda, że tak szybko minęło...)

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Separator

Witam w poświątecznym wydaniu naszego magazynu. Lodówki jeszcze pełne mazurków, serników i białych kiełbas, a w głowach już myśli jak zagospodarować nadchodzące wolne dni długiego weekendu majowego. Czas szczególny, chyba najlepszy z całego roku... Wszystko się budzi, niczego się jeszcze nie wspomina - wspomnienia dopiero będą się tworzyć...
Jako tło muzyczne do dzisiejszych rozmyślań przy kawie proponuję dwa dość różne a może całkiem podobne wydawnictwa: kobieta i mężczyzna. Dodatkowo razem od dwudziestu lat, ostatnio osobno. Dwa najważniejsze filary jednego z najważniejszych zespołów muzyki alternatywnej. Wystąpią osobno na offie. Już wiecie..?...Pewnie...od samego początku........czy nie wiecie..?
No to dla porządku: pani się nazywa Kim Gordon, pan się nazywa Thurston Moore, zespół oczywiście znają wszyscy...
Zamieniamy się w słuch:


thurston moore - 2011 - demolished thoughts
Kim Gordon - 2000 - Mori & DJ Olive

piątek, 23 marca 2012

Wiosenny wkręt

Ostatnim razem zapowiadałem mocniesze rytmy, jednak nie mogłem przewidzieć, że w międzyczasie zawita do nas wiosna i trzeba będzie się jakoś muzycznie odnieść do tej sytuacji. Wiosną wszystko lepiej się udaje, tramwaje przyjeżdżają na czas, a jeśli nawet nie, to spacer też nie stanowi problemu. Wiadomo, chciałoby się jeszcze kilku innych rzeczy: czystszego samochodu, nowszych głośników, większej życzliwości ludzkiej, mniej czerwonych nagłówków na gazeta.pl... Ale może nie wszystko na raz...
Tak się dobrze składa, że w poprzednim wejściu pominąłem jednego wykonawcę, który idealnie wpasowuję się w obecną aurę. Ten zespół to House of Love! Proponuję zapoznać się z debiutanckim albumem z 1988 roku zatytuowanym: House of Love. Z tym zespołem jest jeden problem dziennikarski - ponieważ wszystkie istotne wydawnictwa tej grupy nazywają się po prostu: House of Love - House of Love:)
Dla lepszego rozeznania proponuję najpierw przypomnieć sobie największy hit grupy "Shine on" z drugiej płyty zespołu zatytułowanej  House of Love oczywiście:


A teraz przenosimy się już do roku 1988go. Legień i Wroński zdobywają złote medale w Seulu. Holandia ze swoim dream teamem zdobywa Mistrzostwo Europy. Do kin wchodzi Szklana Pułapka i Kingsajz, wielkimi krokami zbliża się wind of change...


House of Love - 1988 - House of Love


PS. Prezentowane zdjęcie pochodzi z jeszcze innej płyty zespołu, lecz wydaje się być najbardziej wiosenne!